„Zegar czarnoksiężnika”, czyli dreszczowiec dla dzieciaków, co się lubią bać. Książka czy film?

Zegar czarnoksiężnika kadr z filmu

„Zegar czarnoksiężnika” – klasyka literatury dziecięcej, słynna powieść grozy dla dzieci. Mało kto wie, że początkowo była to książka dla dorosłych.

Wydawca nakłonił autora, Johna Bellarisa, do wprowadzenia zmian (nie było popytu na tego typu literaturę dla dorosłych). I tak, w 1973 roku, ukazała się wyjątkowa książka dla dzieci (tytuł oryg. „The House with a Clock in Its Walls”), taka przy której mogły poczuć ciarki na plecach i bać się wiedząc, że to wszystko „tylko na papierze”. A dzieci (w większości) lubią się bać.

Książka Bellarisa zaskarbiła sobie przychylność młodych czytelników, zdobyła sporo nagród, została przetłumaczona na wiele języków, a nawet w 1991 roku trafiła na szklany ekran (adaptacja telewizyjna). W sumie młody bohater „Zegara czarnoksiężnika” rozwiązuje mroczne zagadki w aż piętnastu książkach. A nazywa się…

Lewis Barnavelt

Niepozorny, trochę zagubiony, odstający od rówieśników, dziesięcioletni chłopiec. Nikt patrząc na niego nie podejrzewałby go o odważną walkę z czarnoksiężnikiem i ożywionymi trupami. Chłopiec „do niedawna mieszkał razem z rodzicami w miasteczku nieopodal Milwaukee, jednak pewnej strasznej nocy jego mama i tata zginęli w wypadku samochodowym. Dlatego (…) Lewis zmierzał do New Zebedee (…) Miał go przygarnąć wuj Jonathan, którego chłopiec nie spotkał dotąd ani razu. Słyszał za to, że wuj palił jak smok, pił oraz grał w pokera. W katolickiej rodzinie nie było to w gruncie rzeczy niczym złym, ale Lewis miał dwie niezamężne ciotki, baptystki, które nieraz ostrzegały go przez Jonathanem.” (Zegar czarnoksiężnika, s.8)

W gadaniu gderliwych ciotek była jednak szczypta prawdy. Wujek Jonathan okazał się być prawdziwym ekscentrykiem. Kochał życie, słodycze i magiczne sztuczki. Przyjaźnił się z nie mniej oryginalną panią Zimmerman (stale sobie docinali i prawili złośliwości; zabawna para). Mieszkał w pięknym, okazałym domu pełnym niespodzianek i tajemniczych zakamarków. Iluzja, czary, przewidzenia? Lewis nie wiedział, ale w niektórych przedmiotach można było zobaczyć historyczne sceny z minionych wieków, witraże co jakiś czas pokazywały inny układ barwnych szybek i wszędzie tykały niezliczone zegary. Bywało przerażająco, zwłaszcza nocami, gdy wuj zamiast spać, krążył po korytarzach i osłuchiwał ściany. Lewisa czuł, że w dzieje się coś niepokojącego. Wkrótce okazało się, że dawny właściciel domu parał się złą magią, był czarnoksiężnikiem i ukrył gdzieś zegar, odmierzający czas do… No właśnie, do czego?

Spróbujmy jeszcze raz

Kultowa seria o przygodach Lewisa Barnavelta ukazała się w Polsce już w 2000 roku. Wydawnictwo Amber opublikowało wtedy kilka tomów, z okładkami koszmarkami i nieadekwatymi hasłami reklamowymi o Harrym Potterze. Teraz po prawie dwudziestu latach, Wydawnictwo Mamania, odświeżyło serię. Pierwszy tom, „Zegar Czarnoksiężnika”, ma nowe tłumaczenie, czarno-białe ilustracje Aleksandry Kucharskiej-Cybuch i ładną, oddającą klimat książki, okładkę. Wszystko na poziomie.

A jak z treścią? Czy po prawie pięćdziesięciu latach powieść się nie zestarzała?

 

 

Jest dobrze, choć nie rewelacyjnie. Miejscami „Zegar czarnoksiężnika” mnie nudził, ale szczerze mówiąc, moja opinia nie jest tu tak ważna, bo książka adresowana jest do dzieci w wieku od 8 do 13 lat. Nie wszystkie książki dla dzieci nadają się też dla młodych duchem rodziców ;) Córka, lat dziesięć i pół, łyknęła powieść w dwa dni z kawałeczkiem i zakrzyknęła, że chce drugi tom (teraz, zaraz, natychmiast!). Zamarzyła się jej też wyprawa do kina. W skali szkolnej oceniła „Zegar czarnoksiężnika” na piątkę, a film na bazie książki, na szóstkę (więcej dreszczyku i lekkiego przestrachu było w ekranizacji).

Warto więc poznać i książkę, i film (w tej właśnie kolejności). Zabawne jest wtedy tropienie różnic między nimi. A jest ich mnóstwo!

Ekranizacja

Filmowy „Zegar czarnoksiężnika” ze świetnym duetem Cate Blanchett (pani Zimmermann) i Jack Black (wujek Jonathan) oraz wiarygodnym Owenem Vaccaro w roli Lewisa dał książce drugie życie. To kawał dobrego familijnego kina, na którym nawet rodzic dobrze się bawi. Poza tym, jeśli powieść nie wywoła u młodego czytelnika gęsiej skórki, to film już zdecydowanie tak.

 

Reżyserowi udało się zrobić horror familijny z domieszką humoru. Brzmi kuriozalnie, ale to prawda! Byłam w kinie i słyszałam reakcje dzieciaków. Nie były przerażone, ale lekko przestraszone (co im się podobało), w odpowiednich momentach rozbawione, a nawet w jednym, związanym z panią Zimmermann, wzruszone.

Było kilka żartów z rodzaju „pierdy i bąki”, ale cóż, dzieciaki już od małego traktują te sprawy naturalnie i na wesoło. To my dorośli robimy z tego wielkie halo. Niemniej jedna sytuacja była jednocześnie i śmieszna, i żenująca. Nie powiem która, niech Was też wbije w fotel z niedowierzania ;) (Podpowiem tylko, że chodzi o końcową scenę z Jonathanem w roli głównej).

Teraz dochodzimy do najważniejszego pytania…

„Zegar czarnoksiężnika” – książka czy film?

I to, i to!

Powieść ma swój unikatowy styl, mroczny klimat i czuć, że to nie jest współczesna proza (co ja traktuję jako plus, bo dziecko rozszerza horyzonty). 50 lat to dużo. Dziś dziecięcy książkowy bohater raczej nie modli się do Boga o wsparcie i pomoc (pierwsze sceny, gdy dziesięciolatek-sierota jedzie autobusem w nieznane do obcego mu wuja; Lewis recytuje wtedy króciutkie, poetyckie wersy), dziecko nie gra też w pokera z wujem palącym cygara. Podkreślam, to są fajne i wartościowe sceny, wprowadzają odpowiedni tajemniczy nastrój.

 

Zegar Lewis

 

Książka wciąga młodego czytelnika w świat magi i niebezpiecznych przygód. Nowy dom Lewisa kryje wiele zagadek, fascynuje chłopca, a jednocześnie trochę przeraża. Dzieci na pewno zaciekawi też historia przyjaźni głównego bohatera ze szkolnym kolegą (Lewis nie był lubiany przez rówieśników; miał łatkę ofermy i sportowego beztalencia).

W filmie oczywiście wszystko jeszcze bardziej podkręcono i podkoloryzowano, można powiedzieć, że dostosowano do odbioru współczesnego dziecka. Jest szybciej, straszniej i śmieszniej. Nie ma już spokojnego, ale przyjemnie mrocznego klimatu książki, zresztą wprowadzono tak dużo zmian, że to właściwie nie ekranizacja, tylko film na motywach książki. Wszystko to jednak przynosi całkiem dobry rezultat, bo po pierwsze, ogląda się świetnie, a po drugie, postacie zyskują na wiarygodności, ich charaktery, psychologia postaci zostały pogłębione.

Żeby mieć frajdę i z książki, i z filmu, trzeba najpierw zacząć od książki. Naprawdę, to nie truizm. Książka jest spokojniejsza od filmu i dziecko może czuć się trochę oszukane, że nie odnalazło w niej dokładnie tego, co widziało w kinie. Poza tym, niespodzianka, film i książka mają odmienne zakończenia (kto inny jest złym umarlakiem z cmentarza ;) )

 

A oto sprawca całego zamieszania:

John-Bellairs

John Bellairs (ur. 17 stycznia 1938 w Marshall, Michigan, zm. 8 marca 1991 w Haverhill, Massachusetts) – amerykański pisarz. Klasyk książek fantasy dla dzieci i młodzieży. Zmarł w wieku 53 lat z powodu choroby układu krążenia (Wikipedia)

 

Dziękuję Wydawnictwu Mamania za egzemplarz książki! :)