Z życia książkoholika #1 Radosne słowotwórstwo.

Z życia książkoholika

Tak sobie myślę…

Książkoholik mi ciąży.

Bo jednak, ten -holik…, no… taki ciężkostrawny jakiś. Jest alkoholik, pracoholik, dragoholik (no nie, to chyba zmyśliłam i nie chodziło mi o smoki). I przede wszystkim Holicy walczą z uzależnieniem, a jako żywo żaden znany mi książkoholik nie marzył o rzuceniu nałogu (prędzej domownicy z nim mieszkający, w obawie o przestrzeń życiową zapychaną kolejnymi tomami).

Więc tak nieśmiało się zastanawiam, czy nie lepiej KsiążkoChochlik? Też niepokojąco, a jednak nie tak złowieszczo. Też jest akcent na, cóż, małą anormalność wobec ogółu nieczytającego społeczeństwa, a jednak jakoś milej. No to jak, może jednak Książkochochlik? Czyżby klasyczne wyparcie? Nie odpowiadajcie, to pytanie retoryczne.

Poszukajmy, co my tu jeszcze mamy. Miłośnik książek. Właśnie! Wszak miłość to piękna rzecz! Dlaczego by nie. Kochać książki. Ale w sumie co, wszystkie? Taka akceptowana poligamia i chwalona niewierność? Miłować z wierzchu tylko, czy od środka? Znaczy się fetyszysta, co książki zabiera do łóżka (nie czytasz, nie idziesz ze mną do łóżka, he, he) czy romantyk, dla którego liczy się treść i wnętrze. Hmm, zostawmy to. Niebezpieczne rewiry.

Jeśli nie kocham, to lubię, więc… KsiążkoLub? Książkomił? Nope.

Co tam jeszcze?

bibliofil-z-zycia-ksiazkoholika

Mole książkowe. Dlaczego mole? Nie, na serio. Jak to rozumieć? Mole wcinają ubrania, palta jakieś stare tak? Dlaczego nie kornik książkowy. To więcej ma sensu, prawda? Czy ktoś pytał o to prof. Miodka, Bralczyka? O co tu chodzi? A zresztą zostawmy i to. Jeszcze motyl by uszedł, ale robal to robal. Kto chciałby się chwalić, że jest robakiem. Ok, ktoś tam na pewno by chciał, ja nie. Nasi anglojęzyczni Holicy zdaje się lubią robale. Bookworm, wiadomo. Szkoda, że z sową czegoś nie skrzyżowano. Puchacz książkowy? Nie no, wymarzcie to z pamięci.

Maszerujemy dalej. Fan książek. Tak! To ma pozytywny rozrywkowy wydźwięk. Jest cool, nie ziomki?

Zakładnik książek! Frapujące, ze szczyptą czarnego humoru, znamionujące czytelniczy problem? Tak! Strzał w dziesiątkę! A jednak jakoś (oprócz jednego znanego blogera) nikt o sobie tak nie mówi. Naprawdę i szczerze nie wiem dlaczego.

Albo… KsiążkoŻercy. Jest moc prawda? No może trąci trochę zombie klimatami, ale te ostatnio są w modzie. W pewnych kręgach. Nie przycmentarnych. Literackich, postapokaliptycznych na przykład. Horroroholicy (ładnie!) też by się w tym odnaleźli.

A zaraz! Jest jeszcze mania czytania czyli CzytoManiacy. Czytomaniak? Wariackie klimaty. To już ładniej brzmi moda na czytanie. Moje słowotwórcze zdolności chyba się przegrzały, bo nijak nie wychodzi mi ukucie zacnego rzeczownika. Ale na przykład bloger chwalący i krytykujący książki zamiast mówić o sobie, że jest recenzentem, mógłby się mienić książkowym stylistą. Elegancko, ą, ę, i tak dalej.

Ok, szukam dalej. Pasjonuję się książkami = pasjonat książek. Staro – rzeczownik do recyklingu.

I jeszcze bibliofil! Ale czy ja zasługuję na tak szczytny tytuł? Czy kręcą mnie aż tak bardzo sprawy paginacji, obwoluty i grzbietów? Czy to uchodzi nazywać siebie bibliofilem, gdy ma się w ręku lekkie czytadło? Nie daj Bóg namiętny romans? Estreicher* w grobie by się przewracał.

Nałogowy czytelnik… Eh, lepiej wrócę do książkoholika. Bo co? Nie będę kombinować. Trzeba na świat patrzeć pozytywnie. Zakładam różowe okulary i rozpatruję sprawę następująco: czytam, ergo rozwijam się Czytam bardzo dużo – bardzo się rozwijam.

Wniosek: książkoholik to jedyne (?) silne uzależnienie, które wszechstronnie rozwija. Taa dam! I tego się trzymajmy! I nie wnikajmy w szczegóły, kto co tam czyta i w jakim kierunku go to rozwija, ok?

 

Wasz Książkoholik (a co mi tam!)

Sylwia

 

* Karol Estreicher – guru wszystkich bibliofilii, historyk literatury nazywany „ojcem bibliografii polskiej”, żyjący w Krakowie w latach 1827-1908. Postrach studentów kierunków humanistycznych.  

– – – – – – – – –

Opublikowano: 26.03.2017