„Jaksa”, czyli danie krwiste, średnio wysmażone.

Jaksa

„Wypadli ze wszystkich stron, jak żywy, zacieśniający się krąg śmierci. Wrzask, który się podniósł, był stłumiony. Atakujący przetoczyli się niczym fala po śpiących wokół ognisk ludziach, tratując ich kopytami. Wbijając okrytych płaszczami i skórami nieszczęśników w ziemię, miażdżąc głowy, ramiona i ręce. Krzyk! W potężniejącą wrzawę w gardłowe pohukiwanie atakujących wbił się przenikliwy pisk dzieci, płacz kobiet. Nikt się nie bronił, nie sięgał po włócznię, topór. Najeźdźcy siekli uciekających zakrzywionymi ostrzami, obalali włochatymi pierścieniami. Nie znali litości, nikt nie wyuczył ich miłosierdzia.” (s. 6)

 

„Jaksa” to mocne uderzenie. Klimat, który wycieka z cytatu powyżej, towarzyszy czytelnikowi podczas całej lektury. Mamy tu pogańskie bóstwa, szczęk mieczy, krew i pot.

Królestwo Lendii zostaje zaatakowane i podbite przez dzikich Hungurów. Najeźdźcy wprowadzają swoje surowe prawa na podległe im ziemie. Cały czas przeczesują kraj w poszukiwaniu Jaksy, syna rycerza Miłosza z Drużyców, który podstępem, bez honoru, zabił w bitwie na Rabym Polu wodza Hungurów – kagana Gorana Ust Duuma.

Jacek Komuda zaskakuje. Po pierwsze, tym że ów powieściowy świat nie czerpie z kart podręczników do historii (jak to dotąd bywało), ale że jest to fantastyczna wizja, mieszanka nawiązań do mitów dawnych Słowian i rozmaitych legend, oszlifowana przez wyobraźnię autora. Po drugie, brutalnością (krew, krew, krew). Po trzecie oryginalną strukturą powieści. Są to właściwie opowiadania. Łączą je w całość ramy czasowe – akcja toczy się podczas najazdu dzikich koczowników na Królestwo Lednii i ich panowania w zajętym kraju – oraz występujący w nich bohaterowie. We wszystkich pojawia się tytułowy Jaksa, który jednak często gra marginalną rolę. W każdym opowiadaniu dokładnie przedstawiona zostaje inna postać. Najbardziej polubiłam odważną matkę Jaksy, Wenedę i młodego, w gorącej wodzie kąpanego, Junoszyca. Sam Jaksa jakoś nie zaskarbił mojej sympatii, choć szacunek za hardość i zawziętość owszem, zyskał.

 

 

Teraz powinnam napisać czy „Jaksa” mi się podoba. I mam z tym trochę problemu. Na początku odrzucało mnie okrucieństwo wojny, miałam wrażenie, że autor niepotrzebnie eskaluje pewne rzeczy, że po prostu jest tego za dużo (jak w tanim horrorze). Potem się przyzwyczaiłam i stwierdziłam, ze przecież to tak chyba musi być, że to brutalny świat wojny z koczowniczymi plemionami przypominającymi Tatarów. Wreszcie powieść wciągnęła mnie na tyle, że aż poczułam ochotę na odświeżenie sobie mitologii słowiańskiej i poczytanie o Wenedach. Jeśli Jacek Komuda napisze kolejny tom (pojawiły się już zapowiedzi), to też go przeczytam, ale bez pośpiechu i nie z nostalgii za Jaksą, a Junoszycem i Selene. ;)

„Jaksa” to krwawa fantastyka w słowiańskim klimacie (upiory, strzygonie). Nie każdemu przypadnie do gustu – testosteron kapie ze stron, a cierpienie rannych i umierających odnajdzie czytelnika w każdym rozdziale. Ostatecznie jednak przekonało mnie to do sprawdzenia innych książek z tego cyklu. Pod szyldem Polskie Fantasy Fabryka Słów wydała między innymi „Spiżowy gniew” Michała Gołkowskiego oraz powieści Rafała Dębskiego – „Kiedy Bóg zasypia” i „Jadeitowy miecz”

Warto jeszcze wspomnieć, że w książce znajdziecie klimatyczne, czarno-białe ilustracje Pawła Zaręby. Świetnie oddają mroczny, posępny nastrój powieści.

 

Dziękuję Wydawnictwu Fabryka Słów za egzemplarz książki! :)