Elvis Infante, czyli gdzie ksiądz nie może, tam diablero pośle.

Diablero

Nie taki diabeł straszny, jak go malują!

Gdzieś w sieci trafiłam na opinię, że „Diablero” to książka niewypał i trochę się przestraszyłam, co to ja sobie za potencjalnego gniota do czytania przygarnęłam (bo to książka otrzymana od wydawcy), a tu proszę, całkiem, całkiem fajnie było. Diabelnie zaskakująca książka! (Tak wiem, taki sucharkowy dowcip ;) )

 

Trochę w ciemno (nie oglądałam serialu), trochę nieufnie (w głowie siedziała mi ta negatywna opinia) otwieram książkę, zaczynam czytać, a tam… bum!

 

Jak ten F.G. Haghenbeck fajnie pisze! Czarny humor, ironia, nieoczekiwane porównania – niektóre zdania to wręcz perełki. To chyba moje pierwsze spotkanie z literaturą meksykańską (autor jest Meksykaninem) i uznaję je za obiecujący początek.

 

– Wy, Meksyki, naprawdę umiecie robić dobre papierosy i piwo – stwierdził kapitan, paląc z wyraźną przyjemnością. To były papierosy Alas, stara meksykańska marka. Nie miały filtra, za to raka płuc w cenie. Były równie dobre dla zdrowia jak pchnięcie nożem w wątrobę i równie smaczne jak lody śmietankowe.

Elvis Infante znów odwrócił się w stronę kapitana i zapytał:

– A Salma Hayek?

Przez chwilę Polak i Meksykanin mierzyli się spojrzeniami. Trwało to tyle, ile opera. W końcu na obu twarzach wykwitły uśmiechy.

– Masz rację. Kobiety też umiecie robić… – poprawił się kapitan. („Diablero”, s. 30-31)

 

 

No i ten klimat! Poznajemy mroczne, głęboko skrywane oblicze Los Angeles, miasta pełnego tajemnic, głośnego od meksykańskiej wrzawy i przekleństw, nękanego przez potwory z piekła rodem. Masz problem z demonem? Wzywasz diablero! Nie mylcie go z egzorcystą – podobne profesje, ale ten pierwszy nie tylko wygania nadprzyrodzone istoty, ale też je łapie.

Tytułowy diablero – mieszkający w Los Angeles Elvis Infante – sprzedaje pochwycone bestie ze znacznym zyskiem. W podziemnym światku toczą się nielegalne walki aniołów i diabłów (cherubomachia) i popyt na nieziemskie stworzenia jest duży. To najoryginalniejszy rys fabularny w książce, niestety nie dowiadujemy się o nim tak dużo, jakbyśmy chcieli (może w kolejnych częściach?)

 

Diablero Elvis Infante

 

Elvis to intrygująca postać. Były więzień, weteran wojny w Afganistanie, łowca demonów, a przy tym trochę arogancki i cyniczny typ. Choć niejednoznaczny w swoich działaniach i na pewno daleko mu do typowego pozytywnego bohatera (w tej powieści takich nie ma), to jednak fajny z niego gość. Jak można się domyślać, na jego drodze stanie przeciwnik wagi ciężkiej, z którym tak łatwo nie będzie. W tej przygodzie życia towarzyszy diablero katolicki ksiądz Benjamin. W sumie dobry człek, ale stanowczo za przystojny na duchownego, co skutkuje tym, że jest wodzony na pokuszenie przez piękne niewiasty. Oporu bynajmniej nie stawia, więc gnębi go gigantyczny kac moralny.

W ogóle w tej powieści poznacie tylko osoby charakterne, barwne, dziwne, dziwniejsze i dziwaczne, a wszystkie opisane przez autora umiejętnie i z humorem np. błyskotliwa detektyw Norma Schmitz, Żydówka z pochodzenia i sprytny żołnierz o polskim rodowodzie, kapitan Potocky.

– Powiedz temu pastuchowi, żeby złaził z drogi, albo mu tu wyrucham te wszystkie kozy! – huknął Rockie Ballard niczym jakiś seksualny maniak.

Wystawił głowę przez właz hummera. Była okrągła i pomarańczowa. Wyglądała jak dynia. Kapral Elvis Infante odwrócił się w jego stronę. Przez chwilę miał ochotę rozwalić mu ten łeb ze swojego M16.(…) Był o krok od wybuchu. Trudno było go wyprowadzić z równowagi, ale jego oddział wiedział, że nie należy przeginać. Bywały dni, kiedy wydawało mu się, że ma najlepszych ludzi na świecie, ale kiedy indziej, na przykład teraz, nabierał przekonania, że to banda niedorozwojów, którzy szukają dziwki na paradzie zakonnic. (…) Elvis Infante wysiadł z hummera.

– Co jest, stary? – zapytał Marmaladego.

Czarnoskóry żołnierz odwrócił się w stronę kaprala. (…)

– Pastuch mówi, że jedna koza rodzi właśnie młode. Nie może jej tu zostawić. Zaraz by ją pantera śnieżna zeżarła – wyjaśnił Jeremias “Marmalade” Houston. Jedyny w jednostce Task Force Devils 85 oddziału powietrznodesantowego, który znał tych parę chrząknięć uznawanych tu za język. Mieli nawet czelność nadać mu nazwę: perski. („Diablero”, s. 21-22)

 

 

Co jeszcze zaskoczyło mnie pozytywnie w „Diablero”? Retrospekcje. Autor zastosował pozornie chaotyczny sposób opowiadania historii. Jest on trochę achronologiczny i wymaga od czytelnika nieco więcej skupienia (Gdzie ja jestem? Afganistan? Talibowie? Dopiero co byłam w Los Angeles!). Można się przyzwyczaić, a nawet polubić. Dzięki temu książka zyskuje na oryginalności i świeżości.

 

I na koniec zasadnicze pytanie: czy to jest dobra książka? Niby tak, skoro ma tyle zalet, a jednak…

 

Jest tylko niezła, takie szkolne trzy plus, może czwórka. Co jest z nią nie tak? Jest za krótka! (Tylko 208 stron.) To jakby wstęp do świetnej historii, rozpęd przed wielką przygodą. Za mało by się naprawdę wciągnąć i zakumplować z bohaterami. Trzeba też podkreślić, że to nie jest powieść dla tych, co się lubią bać, a pewnie większość czytelników sięgając po tę pozycję, szuka właśnie czegoś mocno mrocznego. A tu lipa. Trudno zaszufladkować „Diablero” (sensacyjne urban fantasy czerpiące z powieści grozy?), ale na pewno nie jest to horror. (Co dla mnie akurat jest zaletą.) Denerwujące są również zbyt liczne amerykańskie wtrącenia, brzmiące irytująco nienaturalnie.

 

Dla mnie „Diablero” to krótka, lekka rozrywka na dwa, trzy wieczory, dobra lektura na podróż i świetny sposób na wieczorną poprawę humoru po pracowitym dniu. No i gratka dla fanów serialu. Jeśli Haghenbeck napisze kolejne części i fabuła nabierze rozmachu, a książki objętości, to może to być początek świetnego, klimatycznego cyklu z oryginalnym uniwersum. Czytałabym! :)

 


A na koniec kilka piekielnych cytatów z książki (rozpoczynają poszczególne rozdziały).

 

„Każdy z nas jest swoim własnym demonem i sami czynimy ten świat piekłem.” (Oscar Wilde)

„Diabeł jest optymistą, jeśli wydaje mu się, że może uczynić ludzi jeszcze gorszymi.” (Karl Kaus)

„Na swój sposób satanizm to pewien rodzaj choroby chrześcijaństwa. Musisz być chrześcijaninem, żeby wierzyć w szatana.” (Alan Moore)

„Diabeł to wygodny mit, wymyślony przez tych, którzy naprawdę niszczą ten świat.” (Robert Anton Wilson)

„Kiedy przyjdzie zatańczyć z diabłem, najpiękniejsze pantofelki nie pomogą.” (E.T. A. Hoffman)

„Piekło to inni.” (Jean-Paul Satre)

„Dla milionów ludzkich istot prawdziwym piekłem jest ziemia.” (Arthur Schopenhauer)

 

 

Książkę przeczytałam dzięki DW Rebis.

To była świetna odskocznia od dnia codziennego – dziękuję!